Zanim usiadłam żeby napisać kilka słów o tegorocznym półmaratonie w Pabianicach podliczyłam, że to już 18y start na tym dystansie w moim biegowym dorobku. Najpierw pomyślałam „wow” – już 18 półmaratonów za mną? A potem dotarło do mnie, że tak naprawdę to jest nic. Kompletnie NIC, bo znam ludzi, którzy przebiegli 100 maratonów…
Zatem fakt, że kolejny raz stanęłam na starcie połówki wcale nie czyni mnie „nadbiegaczem” z ponadprzeciętnym doświadczeniem. Daje jednak pewien obraz całej sytuacji – wiedziałam, że po pierwsze – nie jestem w super formie i po drugie – kiepsko mi wychodzi bieganie w wysokiej temperaturze (a zapowiadali 20 stopni). Ponieważ dwa tygodnie wcześniej biegłam półmaraton w Gdyni gdzie dałam z siebie wszystko (albo prawie wszystko) postanowiłam, że tym razem sobie odpuszczę i pobiegnę wolniej.

Dzieki temu miałam czas żeby poprzyglądać się innym biegaczom, poobserwować zielone listki na drzewach kiedy przebiegaliśmy przez las i po raz kolejny dojść do wniosku, że wiosna to trudna pora roku … trudna bo pogoda zmienia się drastycznie z dnia na dzień nie dając organizmowi szansy na przystosowanie się choćby w najmniejszym stopniu. Trudna dla mnie ponieważ jestem alergiczką i wszędobylskie pyłki drzew zdecydowanie utrudniają mi funkcjonowanie w pełni sił. Trudna, bo zaczyna się „sezon biegowy” i człowiek teoretycznie powinien mieć świetną formę jeśli przepracował zimę a tymczasem jej nie ma… Oczywiście i tak kocham wiosnę, ale co do wiosennego biegania – to nie jest dla mnie wyczekiwany okres w roku. Wolę już upalne lato (kiedy zawsze „umieram z gorąca”, kapryśną jesień z powiawami chłodu i deszczem, który odstrasza wielu „sezonowych biegaczy” i nawet zimę, kiedy po kazdym (dosłownie każdym!) treningu trzęse się z zimna conajmniej przez pół godziny dopóki nie wejdę pod gorący (dosłownie gorący!) prysznic. Wiosna jest trudna.

Półmaraton w Pabianicach też okazał się trudny. Naprawdę momentami walczyłam ‚o życie” na trasie i tylko towarzystwo sprawiało, że biegło mi się przyjemniej i lżej. Wynik oczywiście nie powala (nabiegałam 1:43;46 co jak na mnie jest tempem „powolnym” :)) Ale to bez znaczenia. Czasem się biega dla wyników, czasem dla przyjemności a czasem po prostu dla satysfakcji, że kolejny raz ruszyło sie tyłek i ukończyło 21km 097m. Po 20ym półmaratonie będę świętować 🙂
