Ruch leczy – ciało i głowę… czyli trening w ciąży

Mogłabym wrzucać tu codziennie teksty o tym jak jest łatwo, cudownie i jak to zawsze z uśmiechem na ustach biorę się za trening jak na trenerkę przystało. Mogłabym, ale nie będę. Wiecie dlaczego? Bo to nieprawda. Bo nie zawsze – bardziej zwykle, bo czasami jest po prostu pod górę. Wielką i stromą. Bez widoków.

35 tydzień ciąży – trening siłowy w domu

Zdalna szkoła córki i codzienne „zrobiłaś?; zrób; popraw” kontra „nie chce; nie mogę; nie umiem ; nie rozumiem”… Jestem pewna, że każda matka ma skrajnie dosyć tego tworu zwanego zdalnym nauczaniem. To jest jak codzienna pańszczyzna. Efekty mizerne, ponoć w ten sposób młodzież przyswaja jakieś 25% tego co normalnie. I mnie to w ogóle nie dziwi.

Moja coraz większa niepełnosprawność – w kontrze do tego, co chciałaby robić głowa… Trenażer stoi w pokoju i spełnia wyłącznie funkcję wieszaka na wszystko. Co tydzień patrzę na znajomych, którzy radośnie odbiegają w las w czasie naszych wspólnych treningów, a ja zostaję sama na ścieżce i głowię się jak daleko dam radę dojść powolnym krokiem…

Kilka spotkań towarzyskich, na których wszyscy wznosili toast w radosnym uniesieniu, a ja zastanawiałam się czy bardziej bolą mnie plecy czy brzuch i myślałam, że przydałoby mi się przeciwbólowo pare %…

Wszechobecna paranoja covidova i widmo testu na 72 godziny przed planowym przyjęciem mnie do szpitala – przyjmują tylko zdrowych rzecz oczywista. Jak nie przyjmą to jedź gdzie indziej, a tam już żadne wcześniejsze ustalenia nie obowiązują, mogą zrobić z Tobą wszystko więc albo będzie dobrze albo nikt nie będzie słuchał co masz do powiedzenia na temat swojego własnego ciała… Więc stres, strach, więcej stresu…

Ostatni tydzień był szczególnie trudny. Przepłakałam wiele godzin. Strach, niepewność, może hormony. Albo wszystko to razem. Cholera wie. Poród to nie „pikuś”, już to niestety wiem, traumatyczne przeżycia sprzed 9 lat wracają jak żywe w głowie – co nie pomaga, naprawdę!

O tym, że stan głowy ma wpływ na całą resztę upewniam się przedwczoraj wieczorem lądując na izbie przyjęć w szpitalu z nasilającym się bólem brzucha. Na szczęście wszystko jest okej. Dzidziuś w porządku, termin porodu za niespełna 4 tygodnie. Tylko „Pani się powinna uspokoić, więcej odpoczywać, melisy napić”. Dostałam na odchodne dwa kielichy czegoś z walerianą i do domu wróciłam w stanie mocnego zmęczenia zmieszanego z obojętnością. W nocy i tak nie spałam dobrze, bo już od przynajmniej dwóch tygodni słabo z tym spaniem. Niewygodnie. Drętwieją ręce, boli bark trachnięty kiedy zleciałam z roweru na zawodach; naparza kręgosłup z przepukliną, której nie zoperowałam, bo panicznie boję się szpitali. I za młoda jestem ha ha…

Wstałam dziś rano i wiedziałam jedno – MUSZĘ SIĘ RUSZYĆ, bo inaczej nic się nie poprawi w moim samopoczuciu. Po prostu muszę zrobić JAKIŚ TRENING.

Mata, hantle ca 3,5 kg każda, guma mini theraband. Kawałek podłogi. Otwarty balkon i kilka szklanek wody z cytryną.

Ćwiczenie, przerwa, ćwiczenie… bo szaleć to już mi nie można. Więc spokojnie – rozpiętki, biceps, triceps, dwugłowe ud, odwodziciele, pośladek, klatka piersiowa, plecy – koniecznie, bo strasznie bolą…

Po 15 minutach coś się odblokowało. Czułam niemal namacalnie jak mięśnie dziękują za ten wysiłek, za ten ciężar, za ruch.

45 minut. Uśmiecham się. Oddycham spokojnie. Jestem. Brzuch póki co czuje się dobrze; może obejdzie się bez leków, które dali na wszelki wypadek?

Ruch leczy. Ciało i głowę. Nawet wtedy kiedy wydaje się, że chcemy zostać w łóżku pod kołdrą i nie ruszać się cały dzień. Może szczególnie wtedy – ruch leczy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: