Przerywane płaczem dziecka noce sprawiają że świat w ciągu dnia wygląda zupełnie inaczej. Serio. Bo jeśli od 11 miesięcy CO NOC musisz wstać przynajmniej 2 razy (a wcześniej to bywało i ze 4 razy) to trudno mówić o byciu wypoczętym. Jest się w stanie „przetrwania”, czasem „zamrożenia”, który to stan trzyma człowieka w kupie nie pozwalając się rozpaść na kawałki. Bycie matką niemowlaka samo w sobie jest czasami trudne. Bycie taką matką z aspiracjami do Ironmana, bywa delikatnie rzecz ujmując, ekstremalne 🙂 Przez 11 miesięcy odkąd moja młodsza córeczka jest na świecie udało mi się zrobić drzemkę w ciągu dnia tylko raz. Tak – dobrze czytacie – 1 raz. I to po prostu dlatego, że w nocy w przerwach między karmieniami córki wisiałam nad toaletą z powodu zatrucia pokarmowego. Na codzień kiedy Młoda śpi ja trenuję albo pracuję.
Niewyspanie obiera siłę. Tak, człowiek który od x czasu nie miał nawet 6 godzin nieprzerwanego snu regeneruje się dłużej wobec czego zwykle do kolejnego treningu podchodzi niezregenerowany. Po prostu. Niewyspanie odbiera też rozum. W takim stanie człowiek bywa tak zakręcony, że rano obija się o meble. I robi dziwaczne rzeczy. Albo z nieuwagi, głupie. Nieraz się zastanawiam czy na pewno powinnam wsiadać za kółko czy może jednak przecierając oczy ze zmęczenia, stwarzam niebezpieczeństwo na drodze…
Ale dziś nie o tym, dziś o pływaniu. Bo przecież jak na przyszłą IRONWOMAN przystało – trenuję pływanie. Chociaż czy „trenuję” nie jest zbyt wielkim tutaj słowem…? Dziś, kiedy po dwóch tygodniach przerwy pojechałam wreszcie na basen, myślałam tylko żeby jak najszybciej „mieć to z głowy”. Miewacie tak?
Podałam pani na recepcji kartę kredytową zamiast wejściówki na basen. Potem w szatni założyłam kostium na lewą stronę (dobrze, że zorientowałam się pod prysznicem) Uffff, w końcu wskoczyłam do lodowatej (w moim odczuciu) wody i zaczęłam płynąć z trudem łapiąc powietrze. Prawa lewa prawa lewa. Wdech, wydech. Na prawą stronę jeszcze w miarę ok, ale na lewą coś cały czas mi nie wychodzi… łapię powietrze łapczywie jak ryba wyrzucona z wody… Ale nie tak łapczywie jak wtedy kiedy pływam kraulem robiąc wdech co trzeci ruch ręką. Wtedy zawsze mam wrażenie, że brakuje mi powietrza… Bywa, że ogarnia mnie wtedy panika, że się utopię. Wtedy płynąc tłumaczę mojej głowie, że wszystko jest w porządku, że jestem na basenie, jest ratownik, jest bezpiecznie… oddychaj równo kobieto, dalej, dasz radę, prawa, lewa, prawa i wdech. Tak! Świetnie! Nie poddawaj się! Zwykle działa. Bo widzicie – powtarzam kolejny raz – siła człowieka i wytrzymałość – to jest w GŁOWIE!
Kiedy gdzieś przy pięćdziesiątej długości basenu minął mnie jakiś facet potężnej chlapiąc pomyślałam, że (do cholery) i tak na zawodach będę płynąć żabą… Przez chwilę zastanawiałam się po co właściwie tak się męczę rozpaczliwie próbując szybciej pływać kraulem. Odpowiedzi, póki co, nie mam. Ale robię „swoje”. W miarę regularnie – raz w tygodniu przepływam 2 kilometry. Bez przerw. Dystans pływacki na pełnym Ironmanie to 3,7 km. Nie w basenie. W akwenie otwartym. Czyli w warunkach gdzie nie widać dna, nie ma linii toru dającej informację czy płynie się prosto, gdzie czasami są fale, prądy i… tłum innych pływaków machających rękoma i nogami próbując dotrzeć do mety w jak najszybszym czasie… Także widzicie – te moje 2 kilometry, które sprawiają, że czasem usłyszę od kogoś postronnego „wow super” to w obliczu tego wyzwania wcale takie suuuuper nie jest 🙂 Ale nie poddaję się. Narazie 2 kilometry to granica jaką wyznaczyła sobie moja styrana psychika. Przyjdzie czas na więcej… taaaaak…
Ostatnie 20 basenów, rozpaczliwie niemal, myślałam o tym, że za chwilę koniec tej mordęgi i znajdę się w saunie. W cieple, gdzie moje zmęczone ciało nareszcie chwilę poleży! Sauna. Jedna z największych przyjemności w ciągu całego tygodnia. Zawsze zamykam w niej oczy, głęboko oddycham i myśle sobie jak jest mi cudownie. Lubię ciepło. W odróżnieniu od zimna, które to ponoć jest zdrowsze, hartuje i w ogóle robi z ciebie mocnego człowieka z żelaza… No trudno. Charakter robię gdzie indziej. Z sauny nie zrezygnuję 🙂
Tak więc na kilka dni przed końcem 2021 roku jestem TUTAJ. W miejscu gdzie od tygodni mój najdłuższy bieg liczy sobie 16 kilometrów, a najczęściej 14. Gdzie pływam sobie te 2 kilometry a na trenażer wsiadam raz od wielkiego dzwona na… 30 -45 minut. Ale o tym będzie w osobnym wpisie, już po Nowym Roku. Bo wiecie – od stycznia to ja się wezmę za robotę! Od stycznia to…. Paaaaaanie! Ha ha
Pięknych radosnych i pełnych miłości Świąt Wam życzę. A w Nowym Roku – niekończącej się motywacji, energii do działania, pasji do treningów i… dystansu do siebie i do życia. I pamiętajcie – progres nie perfekcja 🙂
Bo życie nie jest perfekcyjne i ty też nie musisz!
Kate
podziwiam!
PolubieniePolubione przez 1 osoba